GDZIE SIĘ PODZIAŁY MOTYLKI

                                                          



Mojego męża poznałam w 2010, w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia. Pięć lat wcześniej poznałam jego siostrę i zaprzyjaźniłam się z nią. Wiele razy wspominała, że ma starszego brata, który prowadzi własną firmę w Niemczech. Nie była to jednak zbyt przydatna mi informacja, więc nie zaprzątałam nią myśli.

Moja „Trzecia Miłość” nie zachwyciła mnie niczym podczas pierwszego spotkania. Mój radar nie miał żadnych argumentów „za” ani „przeciw”. Zwyczajne zapoznanie się z bliską osobą, osoby mi bliskiej. Następnego dnia miałyśmy się spotkać, ale ona zaproponowała, abym to ja przyszła, tłumacząc się wizytą brata i wspólnym spędzeniem czasu.

Zawsze lubiłam wszelkiego rodzaju spotkania towarzyskie, ponieważ ubóstwiam ludzi i znajduję radość w przebywaniu wśród nich. Kiedy weszłam do pokoju, w którym siedział, coś drgnęło.

Zabawne! Zwykle dowiadujemy się o kimś najwięcej, od pierwszego wejrzenia, a to było drugie.

Na kanapie przede mną siedział wysoki, przystojny brunet z brązowymi oczami. Sylwetkę miał jak każdy stereotypowy facet, ani chłopięcą ani zbyt męską. Ładne zęby i zadbane paznokcie.

Nie wiem czemu zawsze, najpierw zwracam uwagę na paznokcie u mężczyzn, a potem na całą resztę?!

- „Pierwszy punkt” zaliczony pomyślałam.

Miał przyjemny uśmiech, lekko zawstydzony, ale nieprzymuszony. Mówił w sposób naturalny, niesztuczny i życzliwy. Ciągle wysyłaliśmy sobie ukradkowe spojrzenia.

Była z nami jego siostra i jej partner, co pozwalało w sposób przyjemny i konwencjonalny prowadzić rozmowę. Atmosfera była rozluźniona i wesoła. Kiedy spotykaliśmy się wzrokiem, szybko uciekaliśmy nim w inne miejsce, jakbyśmy się bali, że druga osobo zobaczy w nich błysk. Było w tym coś z kokieterii i podobało mi się. Czas upływał przyjemnie, a ja chciałam żeby zatrzymał się w miejscu.

Do dzisiaj śmiejemy się, że była to „miłość od drugiego spojrzenia”.

Nie zauważyliśmy, kiedy nastał wieczór. Mój „przyszły mąż” musiał wyjść ze szwagrem. Mieli jakieś plany na mieście, przewidziane wcześniej, zanim jeszcze przyszłam.

Nie pamiętam w tej chwili, jak to się stało, że mieliśmy swoje numery telefonów, ale jeszcze tego samego wieczora zaczęliśmy pisać do siebie wiadomości. Umówiliśmy się następnego dnia u mnie. Przegadaliśmy cały wieczór i kawałek nocy. 

I nagle, niespodziewanie i zupełnie gwałtownie uderzyła we mnie miłość. Wspaniała, urokliwa, kwitnąca i pełna energii. W jednej chwili zupełnie sobie obcy, w następnej niezdolni się rozstać. Zaczęła działać siła przyciągania i oddziaływania.

Znowu poczułam motyle w brzuchu. Dawno ich nie było, a ja doskonale wypracowałam w sobie reakcje uników. Zaskoczyła mnie, sposobem zakradła i wykorzystała swoje szarlataństwo, żeby rzucić na mnie klątwę ponownie.

Nie opierałam się. Było mi dobrze. Czułam się znowu szczęśliwa.

Ale jak to w baśniach i bajkach bywa, wszystko co magiczne ma swoją cenę. Ta była wyjątkowo wysoka. W zamian za pomyślny los miałam postąpić plugawo i niegodziwie. Wyrzec się swojej moralności, wszystkiego w co dom ej pory wierzyłam, co brzydziło mnie ze wszystkich możliwych aktów, jakich może się dopuścić człowiek.

On miał inną kobietę. Mieszkali w Niemczech razem i znali się od młodzieńczych lat. Z pobliskich wsi, połączyli razem i uciekli w świat, który zaczął ich od siebie oddalać. Podobno nie układało im się od dawna, nie sypiali ze sobą i sprzeczali o wszystko. Żyli razem, ale obok siebie i tylko przyzwyczajenie trzymało ich lojalnie.

Zdrada nie zna usprawiedliwień. Potrafi przybrać wspaniałą postać, przywdziać anielski strój i pięknie wyglądać...nawet na zdjęciu. Ale...Jest zdradą. Kropka. Najohydniejszym przejawem ludzkiego okrucieństwa.

Czułam się obrzydliwie, nieprzyzwoicie, odpychająco i parszywie. Jakby ktoś wylała na mnie wiadro z lodowatą wodą. Zdrada, którą się brzydziłam, która jedną chwilę mojego życia zamieniła w wieczność, a każdą emocję w ból….teraz wykonała obrót w powietrzu, zatoczyła koło i wróciła do mnie jako poświęcenie w imię miłości. Fałszywy fałsz!!!!!

-To nie ty zdradzasz” szeptała upiornie.   

- „Wybór należy do niego. Nawet nie znasz tej kobiety.” - szatańsko dodała.  

- „Patrz na swoje szczęście. Weź to, co ci zabrano, ale nie brudząc rąk przy tym”- jakby pewna zwycięstwa.

Nawet nie walczyłam. Nie polemizowałam. Egoistycznie i wyrachowanie przyjęłam to, co ofiarował mi los.

Nie jestem bez serca, rzecz jasna. Miałam wyrzuty sumienia i oczywiście targały mną emocje. Było mi żal tej kobiety i w dosłownym znaczeniu wiedziałam, w jaki sposób będzie się czuła i jakie piętno wypali to na jej życiu. Ale wtedy chyba….Trudno mi o tym pisać dziś, kiedy zupełnie inaczej, z innej perspektywy i z wielkim rozczarowaniem samej siebie, patrzę na te wydarzenia…Wtedy byłam pusta w środku, egocentryczna i zła….a równocześnie tak bardzo spragniona miłości, że…W najbardziej podły i nieszlachetny ze wszystkich sposobów, wyparłam się swoich ideałów, aby ją zdobyć.

I tylko przez chwilę przeszło mi przez myśl pytanie:

Czy można zbudować coś trwałego, pięknego i szczerego na podwalinach z cierpienia i krzywdy drugiego człowieka?”

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ZASIANE NIECH ROŚNIE

MODLITWA GDY BRAK MNIE PARALIŻUJE

Z CICHYCH PRZESTRZENI TRANSFORMACJI