IM WIĘCEJ DOSTAJESZ, TYM WIĘCEJ PRAGNIESZ MIEĆ
Początki zawsze są trudne. Mówcie i myślcie, ci chcecie, ale tak jest i już. Nie ma znaczenia, czy chodzi o rozpoczęcie nowej pracy, związku, szkoły czy jakiegoś etapu w życiu...pierwszy krok zawsze jest ciężki.
„ Koniec jest gorszy” – powiesz.
Nie. Nie ma czegoś takiego jak „koniec”, to tylko inne pojęcie „początku”.
Kiedy coś dobiega końca, daje początek czemuś nowemu. Gdy zamykają się jedne drzwi, otwierają się kolejne. Po tym jak osiąga się finał, rozpoczyna się świeży start. Każda zakończona historia jest wstępem do następnej. Niektórzy wierzą, że nawet po śmierci, jest nowe życie….i tak dalej, i tak dalej. Zawsze i niezaprzeczalnie, każdy koniec jest początkiem.Moja „faza wstępna” w nowy, zupełnie nieznany mi rozdział życia ( nazwę tak, swoje ponowne powstanie ze zgliszcz i moment, w którym zdecydowałam się uruchomić w swoim życiu „Wyższą” siłę motoryczną, która miała mnie od tej chwili napędzać ), była cholernie trudna.
Pamiętam, że przez kilka pierwszych dni byłam strasznie niestabilna i zlękniona. Nie czułam się z tym kiepsko, wręcz odwrotnie. Wiedziałam, że czasem (jak w tym przypadku) uczucie zagubienia to nic złego. To jedynie stan, którego doświadczamy tuż przed zrozumieniem. Przelatywało przeze mnie milion myśli i emocji na sekundę. Wkraczałam w zupełnie „nieznany dotąd świat”.To niesamowite obserwować, jak na nowej„drodze wiary” przechodzi się przez jej kolejne etapy. Niby wszystko cudowne, zupełnie tak samo, co wcześniej , ale teraz „aż”…
To było, jak zastrzyk adrenaliny. Czasem dodawało mi ponadludzkiej energii, innym razem fascynowało, a chwilami było wręcz przerażające. Pojebało mnie??? Cóż…To Twoje zdanie.To nie tak, że nagle mnie nawiedziło, postanowiłam się się nawrócić i zostać świętą. Zawsze byłam osobą wierzącą i nigdy nie wstydziłam się tego, w co wierzę. Bywały lata, jak te w czasach komunizmu, kiedy tata był milicjantem i nie można nam się było modlić w domu, więc musiałyśmy chować się z mamą i robić to w sekrecie...ale nigdy nie wyparłam się Boga.Wiara ma oparcie w osobistej decyzji, a ja uzmysłowiłam sobie dopiero teraz, że ja odsunęłam od siebie Boga, tworzyłam swoje życie wedle osobistego planu, czym skazałam się faktycznie na samozagładę.
Każdy przeżywa swoje życie na swój sposób. Jedni bardziej racjonalnie, inni emocjonalnie, a kolejni wolą zachować dystans i obiektywność W porządku...Jakkolwiek będziemy stawiać czoła trudnościom i mobilizować się do pracy nad sobą i nad tym, co dzieje się w naszym życiu, tym bardziej będziemy czuć, że istniejemy.Ja trwałam w bezsensownym przekonaniu, że sobie poradzę sama i nie potrzebuję niczyjej pomocnej dłoni. Myliłam się...Niestety. A może „stety” i na szczęście.
Do tej pory wszystko opierałam na wiedzy swojej, bądź innych. Polegałam na nauce i wszystko weryfikowałam. Studiowałam próbowałam analizować Teraz nie muszę, bo znowu wierzę. Wiara jest stabilna...i zaczyna się tam, gdzie myślenie się kończy. Historia życia każdego człowieka, jest indywidualna. Moja, przez szereg przeróżnych doświadczeń, była niekiedy bardzo skomplikowana. Szukałam rozwiązań, podejmowałam się różnych rozważań i zadań, które stawały na mojej drodze.
I dokąd mnie to zaprowadziło??? Ehhh...Donikąd... uwięziłam się jedynie w klatce własnych domysłów, planów i gdybań. Z każdym kolejnym dniem bałam się coraz bardziej mojej codzienności, a z czasem widziałam w niej już tylko ciemność.
Moje własne ograniczenia zniewoliły mnie do tego stopnia, że każda pozytywna myśl, zamiast dodawać otuchy, wywoływała płacz.Ps 116,3 – „Oplotły mnie więzy śmierci, dosięgły mnie pęta otchłani, ogarnął mnie strach i udręka.”
Bałam się, że jak tak dalej pójdzie zwyczajnie zaprzepaszczę swoje życie i zmarnuję czas, który mi został. Samodestrukcja. Samozagłada...Ot i już. Nie pozostało mi już nic…..Więc zaczęłam szukać pomocy…Zaczęłam od rodziny, ale stwierdzili, że chyba mam za mało pracy, skoro wymyślam sobie problemy. Potem byli przyjaciele, zajęci swoimi sprawami. Poszłam do psychologa, ten nawet nie starał się pomóc. Znalazłam psychiatrę, a po godzinie miałam już swoje psychotropy. Później studiowałam Nietzseche’go, ale jego przekonania, okazały się mało praktyczna, by wcielić je w życie. Nie poddawałam się i twardo kontynuowałam swoje poszukiwania.
Niestety. Każda uliczka, w którą wchodziłam, okazywała się być ślepą, a to, w czym pokładałam wiarę, okazywało się niewystarczające.
Pewnego dnia wzięłam do ręki biblię, którą podarowała mi na urodziny przyjaciółka...Zaczęłam czytać wyrywkowo zdanie, po zdaniu...
„Proś o co chcesz, a ja Ci to dam. Jesteś mym ukochanym dzieckiem i dziełem moich rąk. Nikt nie zna Cię lepiej ode mnie”
„Masz tylko jedno życie, więc przeżyj je godnie, dobrze, mądrze. Rozraduj swe serce i porzuć smutki, bo życie jest zbyt krótkie by się smucić.”
„Zaufaj mi i proś o co chcesz. Sam, beze mnie nic nie zdziałasz. Ze mną możesz nawet „góry przenosić”.
„Z odwagą patrz w przyszłość i nie lękaj się, bo we mnie możesz wszystko”
I wtedy zrozumiałam...Zrozumiałam wszystko.
Tym z Was, którzy nigdy nie mieli wiary, trudno będzie zrozumieć, co mam na myśli...A ja nie mam zamiaru tłumaczyć się z tego lub narzucać innym swoich przekonań. Szukałam w życiu rozwiązań, odpowiedzi i sensu, a ono przywiodło mnie tutaj….
Jak powiedział kiedyś Søren Kierkegaard:
„Wiara nie może być zrozumiana; najlepsze, co możesz uzyskać, to zrozumieć, czego nie rozumiesz”
Komentarze
Prześlij komentarz