RÓWNIA POCHYŁA, CZYLI O NASTĘPSTWACH
No i się doigrałam…I nie wiem, czy śmiać się, czy płakać?! Mama zawsze powtarzała: „Dziecko pamiętaj!!!Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu”. Nie słuchałam.
A szkoda…Dobra. Zacznę od początku.
Pewnego dnia wpadłam na cudowny pomysł (bynajmniej, tak wtedy myślałam). Postanowiłam zrobić porządek w swojej małej, domowej bibliotece i tematycznie posegregować książki. Nie trwało to zbyt długo, bo jak się okazało, poza kolekcjami moich ulubionych autorów, były tam głównie książki psychologiczne i poradniki. Moją uwagę przykuły te, o motywacji i prawie przyciągania. Odłożyłam je na nocnej szafce i obiecałam sobie, wrócić do nich wieczorem.
Przyciąganie chyba zaczęło działać od razu, bo po kilku godzinach jedna była już przeczytana. Zaczęłam więc następną, i kolejną...Prawie spalił mi się mózg. Chciałam w nie wiadomo jak najkrótszym czasie opanować, nie wiadomo jak, duży materiał.
Ta cholerna skrajność. Dlaczego, kiedy popadamy w jedną, zaraz pojawia się kolejna? A zanim zdążymy dwa razy mrugnąć, jest już następna? Po krótkim czasie, sami nie jesteśmy w stanie już zliczyć, ile ich jest i która była pierwsza.
Dlaczego coś, co jest jedynie wytworem naszych myśli, co żywi się wyłącznie naszą energią (którą zresztą, to my sami dla siebie produkujemy), potrafi z całkowitej nieistotności, urosnąć do rangi, tak niewyobrażalnego problemu? A potem jeszcze, te huśtawki nastrojów. Raz cieszysz się, ze wszystkiego i nic nie jest w stanie zepsuć ci humoru, a za chwilę dopada cię czarna rozpacz. Raz masz ochotę komuś przypieprzyć, a za chwilę pocieszyć. Chcesz być skupiona, po chwili jest ci to obojętne. Dobra, zła. Bogata, biedna. Miła, wredna….Nic tylko się powiesić. Przecież chciałam dobrze.Próbowałam tylko zmobilizować samą siebie do zmiany, odzyskać wiarę w siebie, nauczyć się kontrolować swoje myśli i emocje...stanąć na drodze do wolności i prawdziwego spełnienia…
Tak? No i co z tego wynikło? Cóż. Szczerze? Jestem sfrustrowana, zmęczona i zła.To moje: „bardzo chcę”, „muszę”, „jestem”, „nie mogę”, wysoka postawiona poprzeczka, nadmierne wymagania i zbyt krótki czas realizacji planu...doprowadziły do tego, że mój początkowy entuzjazm stał się wprost proporcjonalny do wypalenia się. No i sobie zaszalałam!!! Makabra.
Teraz już wiem, co miała na myśli moja mama mówiąc, o nadgorliwości. Moja (zresztą nie po raz pierwszy), zamiast satysfakcji, przyniosła mi zwątpienie w swoje możliwości ...mało tego, teraz zamiast się cieszyć, jestem jeszcze bardziej niezadowolona. Uuuuuu….jak widać, stoczyć się jest bardzo łatwo, ale wznieść wyżej….Hmmm….Cóż, zabrakło równi pochyłej chyba :-(
Odłożyłam książki na miejsce. Tak było lepiej, dla nich i dla mnie. Jeszcze przez jakiś czas byłam na siebie zła, ale szybko mi przeszło. Zdarza się….nawet najlepszym, prawda? Chciałam dobrze, a to, że wyszło mi, jak zawsze, to już inna kwestia. Z czasem „zmądrzeję”...innym czasem, bo te czasy są złe i słabe. Ale kiedyś znikną…zastąpią je, te miłe.
Ojjjj, już się nie mogę doczekać! Ale będzie cudnie…Przypomniał mi się jeden tekst, który przeczytałam gdzieś, kiedyś...nie pamiętam niestety. Ale była to, takie pokrzepiające:
Wspomnij piękne czasy, zapomnij o złych, ogień sam zapłonie i nie trzeba szukać go na zewnątrz. Skoro się tli, dołożyć do ognia; skoro gaśnie, rozdmuchać wystarczy :-)
Komentarze
Prześlij komentarz