MINĘŁO I NIE WRÓCI
Jestem dziś potwornie zmęczona. Ponad 12 godzin ciągłego zamieszania i bycia nieprzerwanie w skupieniu. Jeszcze chwila i zacznę rozumieć ludzi, którzy zasypiają w pozycji siedzącej.
Z jednej strony odczuwam satysfakcję, bo będąc w ciągłym ruchu, nie marnuję cennego czasu, jestem w stanie sprostać każdemu zadaniu i mam ciągle zajętą głowę…
Z drugiej strony boję się, że ta niekończąca potrzeba bycia zajętą, jest niczym innym, jak tylko ucieczką przed samotnością. Nie znoszę być samą. Zawsze się tego bałam....Kiedyś miałam łatwy sposób na unikanie stanu odosobnienia. Wyłączyłam uczucia. Rozkochiwałam, wykorzystywałam i grałam na emocjach mężczyzn, którzy byli mi zupełnie obojętni, tylko po to, aby być w centrum zainteresowania, skupiać na sobie ich uwagę i mieć towarzystwo na wszelki wypadek, gdyby koleżanki były zajęte. Stosowałam metodę wypierania udając, że nie mam żadnego problemu...I to działało…
Potem zaczęłam odczuwać, marzyć i pragnąć...i role się odwróciły. To mnie wykorzystywano i raniono... Jak to się mówi? Karma wraca? Pewnie sobie zasłużyłam. Wtedy bynajmniej tak myślałam...ale to długa historia. Zaprawdę - chyba wypadałoby się położyć już i zasnąć. Za dużo myśli...analiz.
Kilka ostatnich dni było niestety zbyt trudnych. Powróciły cienie z przeszłości, fakty i osoby, które kiedyś były dla mnie ważne, a potem odeszły. Niespodziewana powtórka z dzieciństwa, napływ dawnych emocji, wspomnienie przeżyć, dzięki którym jesteśmy teraz tym, kim jesteśmy...czujemy, jak czujemy. Ta błoga przestrzeń wypełniona ufnością do wszystkich, ciepłem, radością...i pewnością, że wiemy, w którym iść kierunku i czego tak naprawdę chcemy,
Z czasem niestety zaczynamy dojrzewać i gubić gdzieś po drodze tą beztroskę. Stajemy się brutalnie dorośli i zaczynamy rozumieć, że świat idealny nie istnieje. Bo dorastać, znaczy zmagać się z życiem, które znacznie odbiega od ideału. Możemy oczywiście na zawsze pozostać dziećmi, być typem Piotrusia Pana i wierzyć, że świat, w którym żyjemy jest najlepszym z możliwych. Ale jest też druga z opcji, czyli dojrzewanie w gniewie, pod wpływem nieprzerywalnych myśli, że tego poletka naprawić się nie da. Coś w stylu : “Wybrać uciekanie przed losem, wieczny pesymizm i żal.”Jakkolwiek po drodze zaczniemy się starać, aby zdefiniować własne ja, przeznaczenie i tak zrobi po swojemu. My jedynie możemy wyciągać wnioski, być głodni tego świata, szukać prawd i uczyć się odrobiny pokory. Tylko wtedy mamy okazję, by określić pewne rzeczy nie tylko dla zasady, lecz także dla nas samych. Tylko wtedy możemy nauczyć się żyć.
To prawie tak, jakby przy naszym porodzie dano nam plecak, który będzie nam służył do chowania lub kolekcjonowania rzeczy. Gdy dostajemy taki plecak jest on jeszcze pusty. Jesteśmy zbyt mali by cokolwiek unieść, dlatego na początku to rodzice pakują do niego różne rzeczy...dopiero z czasem uczymy się robić to sami.Nie potrafimy jeszcze myśleć rozsądnie i mądrze więc próbujemy wrzucać do niego jak najwięcej. Mamy w nim dużo miejsca i ulokowanie wszystkiego nie jest zbyt trudne. Niestety z upływem czasu jest już coraz trudniej i trudniej, aby włożyć tam cokolwiek.
Jesteśmy coraz starsi, a nasz plecak robi się coraz cięższy. I aby umieścić coś w środku, musimy coś z niego wyjąć. Decyzja czasem bywa prosta i mechaniczna, niekiedy podjęta pod wpływem chwili i nieświadomie. Nieczęsto zdarza nam się jednak przekalkulować, co powinniśmy wyładować, sensownie rozpatrzyć wszystkie “za” i “przeciw” zanim pozbędziemy się czegoś na zawsze....i wtedy jest już trudniej.Metafora, a jakże trafna, prawda? I tak dorastamy z całym tym balastem doświadczeń, zmieniamy się, przeobrażamy.…
Aż któregoś dnia zdajemy sobie sprawę, że nie wiemy, kim tak naprawdę jesteśmy... Ok. Może ujmę to inaczej.Czy zdarzyło Ci się kiedyś stanąć przed lustrem i zamiast znanej Ci twarzy, ujrzeć zupełnie obcą osobę? Patrzeć przed siebie w ciszy, a w odbiciu dostrzegać istotę, której zupełnie nie znasz, z którą się nie utożsamiasz, która w niczym nie odzwierciedla Twojej formy i kształtu?
Zaczynasz myśleć, kto stoi po drugiej stronie? Nie możesz winić biednego lustra za to, że odbicie Ci się nie podoba. Niestety nie potrafisz również racjonalnie wytłumaczyć, dlaczego postać stojąca przed Tobą zatapia w Tobie spojrzenie, czekając na jakakolwiek reakcję. Ogarnia Cię nieruchomość. Rozum podsuwa różne sugestie.
Oczywiście wiesz, że lustrzane odbicie bywa czasem ciemniejsze, zniekształcone. Wypukłości i wklęsłości zmieniają się, a nasz wzrok często płata nam figle...ale teraz analizujesz każdą myśl. Przeczucie mówi Ci, że źle spałeś, jesteś zmęczony i rozkojarzony...jednak umysł wskazuje koncentrację i dedukcję. Trzeźwe spojrzenie i zdroworozsądkowy osąd.
Od zawsze, odwiecznym problemem ludzi jest między innymi to, że kiedy na kogoś patrzą, natychmiast zaczynają tworzyć w swojej głowie autoportret, który potem oblekają w swoje oczekiwania względem tej osoby. Kreują postać, nadają jej cechy, współrzędność i osobowość…
Z patrzeniem w lustro jest podobnie. To idealny przedmiot egoizmu, mały skrawek magii, odwieczne przekleństwo, kłamca, odzwierciedlenie rzeczywistości...odbicie wizerunku i naszego o nim wyobrażenia. Czasem to nasz najlepszy przyjaciel, na którego spojrzawszy, możemy ujrzeć jedyną osobę, której możemy ufać....
Dla mnie lustro było dokładnie tym ostatnim. Przez te wszystkie lata sterczało zawsze w pobliżu, jako najlepszy towarzysz, bratnia dusza, szczery doradca czy nieskorumpowany krytyk. Było cierpliwym słuchaczem, szklaną taflą absorbującą emocje, naczyniem przechwytującym radości i tarczą spokojnie znoszącą przykrości z moich ust....Tak było...Dopóki nie nadszedł dzień, który zmienił wszystko.
Pamiętam ten poranek, niczym nieróżniący się od innych, kiedy zaspana, lekko rozczochrana i rozkojarzona weszłam do łazienki. Pierwsze spojrzenie w lustro jeszcze nic mi nie mówiło, ale przy kolejnym przeszedł mnie dreszcz. W odbiciu zobaczyłam kogoś, kto nie był podobny do mnie. Zimne oczy rażące smutkiem i pustką. Spokojna i opanowana na zewnątrz, pozbawiona ciepła i radości wewnątrz. Zwierciadło pokazywało mi prawdę, odbicie litości i cierpienia. Przygnębione spojrzenie, za którym ukryte były lęki, cień człowieka, bezbarwną powłokę ubraną w moje ciało. Podobno gdy spoglądając w lustro widzisz tylko puste odbicie niewyraźnej twarzy oznacza to, że umierasz na samotność....Ale ja tam byłam!!! Żyłam! Stałam, czułam...krzyczałam wniebogłosy do własnej duszy, wyzywając rozum, który płata mi figle.
Przemyłam twarz zimną wodą tak, jakbym chciała obudzić się ponownie...trzęsąc się, raz jeszcze spojrzałam w wiszącą przede mną taflę szkła. To samo. Wpatrywała się we mnie postać, której nie znałam. Kim jestem? Bo skoro mam odbicie, to jestem. Ale kim? Ile jest mnie we mnie? Gdzieś w głowie szeleszczały mi myśli, ale nie widziałam w nich odpowiedzi. Zapytałam ponownie...Kim właściwie jestem? Człowiekiem?
W jednej chwili przed oczami przeleciało mi całe moje życie. Przypomniały mi się chwile, kiedy było ciężko...ale zawsze potrafiłam znaleźć siłę, by walczyć dalej. Dawałam z siebie wszystko, by na końcu wyjść z tego bogatsza, ze świadomością popełnionych błędów.Dzisiaj było inaczej....Kobieta, którą znałam - waleczna, odważna, nieustępliwa – zniknęła. Stała przede mną dziewczyna, która z nadejściem kolejnego dnia upada coraz niżej, postać ukształtowana pod wpływem innych....
Chciałam rozbić to lustro. Zastanawiałam się, czy jeśli uderzę w nie z całej siły pięścią i rozkruszę na milion kawałków, to uda mi się dostać na drugą stronę i zniszczyć tą obcą istotę, a tym samym otrzymać ukojenie. Przez dłuższą chwilę stałam jak wryta, zatopiona wzrokiem w jeden punkt. Mówiłam do siebie:- Uspokój się! Usiądź, weź głęboki oddech...nie rycz!
- A teraz spójrz raz jeszcze...Zobacz! Widzisz te oczy? Nadal gdzieś tam jesteś...Nie przepadłaś bez śladu. Przyznaj się, że jesteś na siebie zła, że chwilowo się zagubiłaś i zaakceptuj ten stan. Samoakceptacja to dobry prognostyk na zmiany. Pomyśl, że to krótkotrwała psychoza...taka ze wszystkim, co do niej należy: pomieszaniem zmysłów, absurdem czy szaleństwem. Zupełnie nieszkodliwa....Albo chwilowa anormalność, która rozpoczęła się za Twoją zgodą i skończy się z Twojej własnej woli przez przebudzenie.
Minęło sporo czasu zanim uświadomiłam sobie, że stan w jakim się znalazłam to DEPRESJA. Potem nadeszło kolejne stadium, kiedy musiałam zaakceptować tą myśl i dać sobie możliwość oswojenia się z tym. Okoliczności, perspektywa, potencjalne prawdopodobieństwo...spekulacja, weryfikacja... Każda próba przetrawienia tego, opisania, przyswajania czy wypierania kończyła się głośnym wydźwiękiem. MAM DEPRESJĘ...
Miałam dwa wyjścia: poddać się lub walczyć o siebie. Wybrałam to drugie. Wiedziałam, że będzie to trudne i bolesne, ale może będzie też oczyszczające. To ode mnie zależy, jaką formę przyjmie. Niezależnie od perspektywy. Czekał mnie bój na śmierć i życie...
Cokolwiek to znaczyło, wiedziałam, że nadszedł czas na reanimację....
Pozwolić sobie się rozpaść to dobry początek nowego💚 mam wrażenie, że umieramy wielokrotnie np. kładąc się spać i rodzimy o poranku z nowymi możliwościami. Ty tamten poranek miałaś wyjątkowy, bolesny ależ jakże cieszę się, że przyszedł i się z Tobą przywitał…
OdpowiedzUsuń