MIŁOŚĆ. KRAINA CUDOWNOŚCI CZY DROGA DO PIEKIEŁ
Moja pierwsza miłość. Jaka była?
Z pewnością jak każda na początku. Urokliwa, fascynująca, obezwładniająca. Mój pierwszy facet, pierwszy raz, pierwsze poważne ukłucie w sercu. Jednak…Z biegiem czasu, powtarzały się sytuacje, które mnie raniły. Kochałam go. Wtedy myślałam, że bardzo. Całą sobą. Tak, jak tylko najpiękniej można obdarzyć uczuciem drugiego człowieka.
Poznałam go w liceum. Był w męskiej paczce, w której moje przyjaciółki miały swoich chłopaków. Starszy ode mnie, przystojny, zabawny. Nie pamiętam kiedy i jak zaczęłam się z nim spotykać. Nie przypominam sobie pierwszych lat naszego związku.
Pamiętam niestety doskonale całą resztę.
Początkowy etap był dla mnie czymś na zasadzie wtopienia się w towarzystwo. Zaczęłam ubierać się w jego stylu, nosić sztruksy, słuchać Kaliber 44 i Kazika. Nauczyłam się palić papierosy i pić więcej piwa. Było „ekstra, czad”, aż do momentu, kiedy nie przesadził z alkoholem. Wtedy zaczynał znikać, ignorować mnie i obrażać. A ja, jak opętana fanka biegałam po mieście szukając go od knajpy do knajpy lub leżącego na ławce w parku. Potem wszystko wracało do normy i znowu to samo. I tak w kółko. Każda impreza kończyła się jego odpłynięciem. Kilka razy próbował walczyć z nałogiem, brał tabletki, chciał się zaszyć...ale to też kończyło się w ten sam sposób.
Przez pewien okres, kiedy z nim byłam, odpuściłam sobie i zaczęłam się spotykać z cudownym człowiekiem. Nazwę go „Pan Motocyklista”, aby łatwiej ci było skojarzyć, kiedy będę o nim wspominać później. Zabrałam go nawet na swoją wspaniałą studniówkę, której pewną część, mój ówczesny partner (oczywiście będąc pod wpływem) totalnie zepsuł.
Przy tym drugim czułam się wyjątkowo. Pisaliśmy do siebie listy, długie i romantyczne. Prawie wszystkie mam do dzisiaj, czasem nawet lubię do nich wracać....wspominać te chwile. Urywając krótko, zraniłam tego chłopaka. Mój partner zaczął o mnie walczyć, obiecywać poprawę. Uznałam, że się zmieni i dzięki mnie przestanie pić. Byliśmy ze sobą 3 lata. Znałam jego bliskich, którzy byli dla mnie jak rodzina. Musiałam z nim zostać, musiałam spróbować ratować swój związek. Wyjechałam na studia.
Wtedy zdradził mnie po raz pierwszy. Całował się z małolatą, która miała podobny do niego styl i upodobania. Lubiła pić tanie wina i palić trawkę, czego ja nie znosiłam. Któregoś wieczoru całowali się na ławce i przypadkiem to wyszło. Wtedy po raz pierwszy i ostatni w moim życiu uderzyłam kobietę w twarz. Przeprosiłam ją chwilę po tym, a jemu wybaczyłam.Postanowił wyjechać do większego miasta, żeby zmienić otoczenie i pracować. Odwiedzałam go w weekendy. Potem dowiedziałam się, że miał tam dziewczynę, z którą sypiał, pił i bawił się w najlepsze, która co gorsza, odprowadzała go na dworzec, kiedy miał mnie odebrać z pociągu.
I tak, po 5 latach moja pierwsza, wielka miłość się skończyła.
Co się z nim stało? Ożenił się z dziewczyną od ławki i win. Mają dziecko i są szczęśliwi. Nasze relacje są....normalne. Bardziej normalne niż, kiedy byliśmy razem.Teraz, z biegiem lat, wydaje mi się, że dałam z siebie zbyt wiele otrzymując w zamian upokorzenia. Wyniszczająca siła tego związku, była dla mnie niewidoczna. Ja, uwikłana w marzenia dla niego zbyt odległe, bujałam w obłokach. On, żyjący z dnia na dzień bez celu, skutecznie i brutalnie sprowadzający mnie na ziemię. Niczego nie żałuję. Z perspektywy czasu, doświadczenie to bardzo dobry nauczyciel, który pokazuje czym należy się kierować w życiu. Niestety życie uświadamia nam pewne granice.
Po tych pięciu latach z nim moje życie było przez dłuższy czas nieuporządkowane. Takie jakieś niesolidne, nie dość dorosłe. Chyba byłam wtedy w punkcie, kiedy człowiek ciągle słyszy w myślach słowa: „daj sobie spokój”...Cierpiałam. To oczywiste.
Dowiedziałam się wówczas, że najbardziej niesprawiedliwym zdaniem dotyczącym miłości jest: „czas leczy rany”. Nieprawda. Ani czas lekarzem, ani złamane serce czymś, co można skleić.To było jak patyk wbity w plecy...lub w serce. Nie wiedziałam, co czuć, co myśleć. Pytałam siebie samą, dlaczego tak się stało? Po co? Czy ja, jako jednostka naprawdę tak mało znaczę, by mnie w ten sposób traktować?
Czułam się oszukana....Zastanawiałam się, czy to się w ogóle kiedyś sprawdza, udaje..ta cała miłość? Czy może istnieć coś takiego, jak przynależność do drugiej osoby? Pary? Partnerstwo? Obudziłam w sobie złość, a z biegiem lat zaczęłam wątpić w miłość.
Zdarzało się, że chodziłam na randki, spotykałam się z facetami...ale nigdy nic poważnego i na stałe. Nie angażowałam się. Stan zobojętnienia zapanował moim życiem i nie chciał mnie puścić..
Ehhhhh.....Czasem, tak to niestety bywa, że jeden człowiek, albo jedna myśl może zmienić twoje życie na zawsze, albo sprawić, że uznasz siebie za bezwartościowego człowieka, którego już wiecznie dręczyć będzie pytanie: co przyjdzie szybciej – szaleństwo czy koniec?
Nie doczekałam się, żadnego z powyższych. Zamiast tego w moim życiu pojawił się Pan pt.”Druga miłość”.
Poznałam go na dyskotece i poderwałam na najgłupszy tekst świata. Wysoki, wysportowany blondyn, obrzydliwie przystojny ( cóż, bynajmniej dla mnie), tajemniczy i szarmancki. Miał pieniądze i należał do grona facetów, do których zazwyczaj wzdychały wszystkie dziewczyny w mieście. Zaczęliśmy się spotykać, spędzać ze sobą więcej czasu, chodzić na wieczorne randki...Czułam się przy nim jak księżniczka. Nie chciałam, aby się mnie wstydził przed kolegami więc zaczęłam nosić wysokie obcasy, krótkie spódniczki, ostrzejszy makijaż.
Moja rodzina go nie akceptowała, co sprawiało, że ciągnęło mnie do niego jeszcze bardziej. Było prawie jak w romantycznym filmie. Oczywiście jak to w filmach bywa, pojawiła się jego była, która próbowała mnie przed nim ostrzec, ale ja zakochana po uszy widziałam tylko jego.Dosyć szybko zamieszkaliśmy razem. Ten okres pamiętam najlepiej. Dużo wyjazdów, cudownych chwil, wspaniałych nocy. Często wyjeżdżał „w sprawach biznesowych”. Tak wówczas mówił o sobie każdy przemytnik w mieście.
A ja czułam się dumna. I kochana. Nie przeszkadzało mi to. Wręcz odwrotnie. Żyłam na poziomie i mogłam pozwolić sobie na całą szafę butów. Nigdy na nic mi nie żałował. Opłacał rachunki, kupował prezenty. Rozmawialiśmy o zaręczynach, dzieciach. Sielanka pełną gębą. Ale…Oczywiście jest „ale”, bo bez tego, żadna historia nie ma sensu...Zatem „ale wszystko, co dobre kiedyś się kończy”.Coś się zaczęło psuć. Po powrocie „z pracy” coraz częściej gdzieś znikał, sypiał u mamy i wyjeżdżał na dłużej. Nadal traktował mnie wyjątkowo, ale było inaczej.
Czułam to i popadałam w coraz większą obsesję z zazdrości. Jak większość zakochanych kobiet ( a może tylko mi tak odbija ), zaczęłam mu sprawdzać telefon, jeździć za nim, wypytywać. I znowu błyskawiczny skrót...Spotykał się z dziewczyną pracującą w markecie, która sprzedawała mu alkohol na handel. Znalazłam ją. Umówiłam na kawę. Na pierwszym spotkaniu wszystkiego się wyparła, ale po każdym innym, wielu rozmowach, pytaniach i odpowiedziach, nasze puzzle zaczęły do siebie pasować.
Muszę wspomnieć, że dzisiaj jest moją przyjaciółką i często śmiejemy się z tamtych lat. Znali się krótko. Jakieś 3 miesiące. Ze mną był cztery lata. Ona chciała to zakończyć i zniknąć, a ja chciałam zemsty. Szybki spoiler...Dał się nabrać i wpadł w nasza pułapkę, gdzie udało mi się osiągnąć cel i publicznie go ośmieszyć. Był wściekły. Groził nam. A ja czułam satysfakcję. Cała złość, żal i ból całkowicie zniknęły, a w ich miejscu pojawiła się radość. Próbował odzyskać mnie tej jeszcze tej samej nocy, a potem przez kolejne pół roku. Zdarzało się, że często się ośmieszał wyczekując pod moją pracą, chodząc za mną, czekając pod moim oknem albo ciągle kupując kwiaty.Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie łechtało to mojej kobiecej dumy. Pastwiłam się nad nim, pozwalałam żeby błagał i czuł się jak zbity pies, żeby pewnego dnia wybaczyć.
Uznałam, że każdy zasługuje na drugą szansę, a on wystarczająco długo udowadniał, że popełnił błąd, którego bardzo żałuje. Wróciliśmy do siebie. Większość czasu trzymałam to w tajemnicy przed przyjaciółmi, którzy byli temu przeciwni. Ale potem stwierdziłam, że jestem szczęśliwa i to moja decyzja. Znowu było fajnie. Nie tak jak poprzednio, miałam inne podejście i większą czujność. Szybko wyłapałam, że spędził jeden wieczór z jakąś obcą kobietą.Co prawda podczas tego spotkania do niczego między nimi nie doszło, ale to zdarzenie również miało wielkie znaczenie w moim życiu, ponieważ odnalazłam najlepszą i najwspanialszą przyjaciółkę pod słońcem.
I tak to trwało...kolejny rok.Pewnego dnia, kiedy nie mogłam się doczekać jego powrotu do domu postanowiłam wyjść na spacer po mieście. Kiedy wpadłam na niego przypadkiem w sklepie moje spojrzenie przypominało to samo, jakie miałam w chwili, kiedy dowiedziałam się jak mnie zdradzał.
Wyciągnął mnie wtedy na zewnątrz i pobił w bramie jakiegoś podwórka.
Później wszystko toczyło się jak w kalejdoskopie, niewiele pamiętam. Nie wiem ile czasu trwało zanim znalazłam się w domu. Pamiętam za to doskonale jak w myślach krzyczałam do siebie z pretensjami, że niepotrzebnie wyszłam po ciastka...byłam jak w letargu, aż do momentu, kiedy zobaczyłam swoje nogi. Od kopania były całe sine. Na rękach miałam siniaki i porwaną bluzkę. Cały mój świat runął na zawsze.
Jedyną rzeczą, jaką zrobiłam zanim prawie postradałam zmysły były zdjęcia posiniaczonych nóg. Od tamtej pory widziałam je tylko raz i postanowiłam już nigdy więcej ich nie oglądać. Nie wiem co czują inne kobiety, które uderzył ich idealny facet. Ja byłam załamana. Miałam ochotę wyjść i biec, lecieć przed siebie tak szybko, aby nie słyszeć niczego poza łomotem mojego serca.
W bezsilności upadłam na podłogę i płakałam...nie, ja wręcz wyłam na cały głos. Było mi tak bardzo źle. Mój smutek był początkiem zwątpienia, a ono początkiem rozpaczy. Rozpacz z kolei, była początkiem głębokiej dziury prowadzącej mnie na dno olbrzymiej pustki.
Z początku nikomu o tym nie powiedziałam, potem wiedzieli tylko przyjaciele. Mama płakała, a Tata nie wie o tym do dzisiaj. Na szczęście pod golfem i w długich spodniach nie było nic widać. Ślady goiły się przez długi okres, podczas którego nie patrzyłam się na siebie w lustrze i myłam się po omacku ze wzrokiem wpatrzonym w dal.
Było mi zwyczajnie wstyd. Nie mogłam sobie z tym poradzić.
Czasem od rozpaczy do pogodzenia się z losem trzeba pokonać bardzo długą drogę. Moja była jak niekończący się maraton. Bliscy patrzyli się z daleka, bo z daleka łatwiej patrzeć na smutek. Przeżywałam wszystko w samotności, zamknięta w ciemnym domu, siedząc skulona pod oknem i kiwając raz do przodu raz do tyłu....i tak godzinami.
( Z tego, co wiem dzisiaj ma żonę i córkę. Ostatnio trafił do więzienia za handel alkoholem i produkcję nielegalnych papierosów. Więcej o nim nie słyszałam.)
To doświadczenie było jak kataklizm, który zmiata wszystko z powierzchni ziemi. Jak emocjonalny huragan, potężny żywioł siejący ból i spustoszenie.
Zniszczył we mnie wszystko, każdą odrobinę radości. Zgasił każda iskrę nadziei.Moja rozpacz, mój ból i cierpienie – to była miłość. Miłość skrzywdziła i zdradziła mnie po raz drugi. Zabrała 10 lat z mojego życia, aby na koniec rozgnieść mnie w swoich szponach i stoczyć w otchłań....
Czy dałam jej jeszcze kiedyś szansę?
Mówi się; „do trzech razy sztuka”.
Mój mąż jest „Trzecią Miłością”
W tym roku minie dziesięć lat, jak jesteśmy razem. Mamy wspaniałego synka, który jest całym naszym światem. Mam depresję i nienawidzę siebie. Moje małżeństwo wisi na włosku przez mojego największego wroga zazdrość i nieufność.
A ja......walczę o nas, o siebie.Mówią, że trzeba zawsze walczyć o miłość, ale kiedy przegrywasz kolejną z rzędu bitwę, walka staje się absurdalna, a Ty się poddajesz i czujesz, że sensu już nie ma.
Potem zmieniasz zdanie, bo wierzysz, że sens się dopiero zaczyna. Że to może być najtrudniejsza batalia, jaką dane ci będzie stoczyć w życiu. Taka walka, to często pojedynek z samym sobą.Niewyleczone rany, psychiczny bój z błędami, utrata wiary w siebie. Nasza prywatna gra w tę i we w tę, bez końca, w której przeciwnik jest silniejszy, ponieważ zna każdy twój ruch, uczucia i zamiary.
Jak to ktoś mądry kiedyś powiedział: „Słaby człowiek sprawi, że wróg zostanie pokonany. Potężny człowiek zaś sprawi, że wróg stanie się przyjacielem”.
Wiem już od czego zacząć....Szabla w dłoń, idę na rzeź!

Komentarze
Prześlij komentarz