NIE DO PRZEWIDZENIA...

                                           


Tonem podniosłym i szalenie uroczystym pisze...MAM DEPRESJĘ. Na domiar złego, towarzyszy jej bliska znajoma – jesienna chandra.

Noooo....Tak czasem bywa. Do końca wypierałam tą myśl, ale wszystkie objawy wskazują, że mnie też dopadł ten jednoosobowy manifest, na który ostatnimi czasy wydawać by się mogło, panuje trend...A może po prostu zapotrzebowanie na marudzenie wzrosło?

Ale, że co??? Przesadzam jak większość? Wyszukuje sobie problemy? Mam za mało zajęć i zaczyna mi odbijać, dlatego postanowiłam dla rozrywki obrzydzić sobie samą siebie? No co??? Ponarzekać sobie nie mogę?? Wolno mi!! Wolno mi wszystko!!!

Tak jak inni - ja też mam niepodważalne, szczeniackie, konstytucyjne prawo do robienia wideł z igieł. I nawet nie chce mi się chcieć inaczej...Każdy ma prawo do swojej kiepskiej połówki roku, słabszego momentu w życiu, a teraz (może) nadeszła i moja pora by ustąpić pola...wypełnić sobie ten płynący czas ( którego upływ mam wrażenie - jakieś 20 lat temu wydawał się wolniejszy). Noooo właśnie - wolniejszy.....cholera jasna!!! Jeszcze niedawno....byłam małą dziewczynką z wrodzonymi skłonnościami do niedowagi, która liczyła skrupulatnie ile dzieli ją do konkretnego, wyczekiwanego dnia, który mógł wypaść kiedykolwiek: w urodziny lub święta. Jeszcze niedawno....zima trwała wiecznie, a wakacje zdawały się mieć - nie dwa, a dziesięć miesięcy....Tak, tak....to było tak niedawno...Niestety - odkąd dziewczynka przeistoczyła się w kobietę - jak owad, łącznie z etapem zamiany w poczwarkę - czas przyspieszył.

Od matury minęło niewiele więcej niż trzeba, by przejść z łazienki do pokoju...krótki etap, jak mrugnięcie powieką. A przy następnym mrugnięciu przychodził kolejny. Mimo moich wysiłków I starań częstotliwość mrugania nie pomagała w zatrzymaniu tej karuzeli. Mimo odprawianych zaklęć, aby wyhamować proces rozpędzania mijających chwil, czas nadal pędził jak szalony. Każdy dzień kończył się niemal natychmiast, a tuż po rozpoczęciu nowego zmuszona byłam od początku wypełniać te same, instynktowne rytuały....

Ehhh...przecież zaledwie „wczoraj” cieszyłam się na widok wystraszonych żuczków, motylków, robaczków, stworzonek (...tu można wstawić cokolwiek), sama niemniej zatrwożona, a teraz? Teraz komplikuje Pani...Ojjjj komplikuje…A może przeceniam samą siebie? I kompletnie nie wiem, jaki kolor wynika z nałożenia różowych okularów na czarne. banały?...Hmmm...

Zmieniłam się...zwyczajnie...Mam prawie 37 lat i nie wiem co będzie jutro. Wiem tylko, że dzisiaj wyrażam się jakby nieschematycznie i niecenzuralnie. Gram i pogrywam. Najgorsze, że sama nie wiem, co lubię bardziej. 

O Boże!!! Pomóż!!! Jestem jak stara zrzęda, która zaraz po przebudzeniu gdacze na swój los, a zanim wstanie z łóżka ma już cała listę rzeczy, które na pewno się spieprzą. Zaczynam swój poranek od wypicia saganu z kawą, aby móc zacząć funkcjonować I wypaleniu co najmniej 2 fajek, aby uspokoić oddech. Z wykrzywioną mimiką twarzy przypominam “madame okrutny los”, której do stylizacji doskonałej brakuje tylko miotły.

Co się ze mną dzieje? Czemu nic mnie nie cieszy? Dlaczego nie mogę znaleźć sobie miejsca I kręcąc się w kółko zaczynam być wszędzie po trochu, a nigdzie nie bywam na stałe? Nie potrafię już nawet zasnąć bez tabletki I przykrycia się kocem pod szyję? Czy nic już ze mnie nie zostało? Nie ma już iskierki dawnej mnie? Nie mówię o kolekcji butów, która równomiernie i tradycyjnie powiększa się stale, ale to raczej przyczyna i skutek niezmienności moich kaprysów.

Matko Jedyna i Miłosierna usłysz me wołanie: “Magdaleno wróć! Wróć do mnie Magdaleno!!!”Ajjjjćććć....tęsknię za dawną sobą...taką beztroską, wiecznie uśmiechniętą.... 

- Ok, ok dosyć! Pani stare, marudzące próchno zamilknie!…no już! Cięcie! Idę na spacer. Długi spacer.

 

Dobra...jestem znowu... Musiałam się poukładać, zebrać w całość....Wreszcie wyleczona, z wyklepaną tu i ówdzie maską, zatuszowałam braki...Trochę to zajęło...ale...Oto ja. Wyjątkowo poplątany kłębek dna....Znerwicowana, balansująca na cieniutkiej linie pomiędzy dziwactwem, a normalem :-(

Ojj trudne są ludzkie emocje :-(( ...a umysły gorzej nieodgadnione.

Kurczę....Marzę o nieoczekiwanym, wielkim spadku po dalekim, nieznanym krewnym z Paragwaju lub z Rosji (oby takowy gdzieś istniał). Nie jestem chciwa, chciałabym tak skromnie – kilka baniek, żeby do końca życia leżeć brzuchem do góry, kupić domek w Hiszpanii i pisać książki, których nikt nigdy nie będzie czytał…


"Największe z możliwych zagrożenie? zatracić siebie samego... Dzieje się to bardzo cicho,jakbyśmy byli nicością... żadna inna strata, nie odbywa się w takiej ciszy…"






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ZASIANE NIECH ROŚNIE

MODLITWA GDY BRAK MNIE PARALIŻUJE

Z CICHYCH PRZESTRZENI TRANSFORMACJI