WIEDZĄC WSZYSTKO O WSZYSTKICH NIE ZNAJĄC NIKOGO
O Boże! Ale mnie wszystko boli. Coś niesamowitego. Nie spodziewałam się, że może być aż tak źle. Nikt nie ostrzegał, że razem z kompletnym chaosem w głowie pojawi się zmęczenie i psychosomatyczne dolegliwości. O w mordę! Czy zawsze chory musi być kopany?
Mięśnie rąk jakby zdrętwiałe, a nogi bolą przy każdym ruchu. Ale to wszystko to pikuś. Głowa jest w znacznie gorszym stanie. Mam wrażenie jakby ktoś mi ją chciał rozwalić kijem bejsbolowym, albo uderzał w nią młotkiem ( do tego w określonym rytmie ). Koszmar!!!
Wczoraj w nocy bałam się kolejnych skurczy mięśni nóg - wiadomo jak to z nimi bywa - boli jak diabli. Ale było spokojnie. Zasnęłam dosyć szybko, a rano zamiast (jak zwykle) po pierwszym dzwonku budzika stanąć na baczność, policzyłam do trzech, spokojnie się poruszyłam i zapobiegawczo w pierwszej kolejności sprawdziłam, czy nie boli. Było OK. Ale bez wczesnej euforii....Do czasu. Maszyna ruszyła zaraz po tym jak moje stopy dotknęły ziemi. Poleciały mi łzy...Czułam je, ale drętwienie zaczynało dominować i chciało popsuć mi dzień, który nawet nie zdążył się jeszcze dobrze zacząć.
Gdybym nie wiedziała, co się ze mną dzieje, pewnie opisałabym siebie w tamtej chwili, jako największą pesymistkę wszech czasów, zgreda i marudę z wykrzywioną mimiką twarzy...Ale dzisiaj to była idealna wymówka, aby móc zrzędzić i jęczeć na wszystko i wszystkich. A co najważniejsze - kolejny raz mogłam otwarcie stwierdzić, że wszystko się pieprzy.
Niestety prawda była inna. Nic się nie zmieniło, wszystko było tak samo, bez smaku i to ja pieprzyłam to z całych sił. No, ale cóż...należało wstać, zażyć swoje pigułki i wziąć się w garść.
Wzięłam głęboki wdech, poczułam moje płuca i zamarłam przez chwilę...Potem uwolniłam zgromadzony w nich tlen, by wraz z nim pozbyć się ciężkiego nastroju...Uwaga Panie i Panowie! Magdalenka zaczyna dzisiejszy przemarsz dnia.
(...)
Ku mojemu zadowoleniu dzień minął dosyć szybko, co więcej- było zabawnie :-) Rzecz jasna nie byłabym sobą, gdybym nie miała w trakcie ciekawych przemyśleń ha ha ha ha..
Dotarło do mnie, że moja reakcja na to, co się dzieje ze mną i wokół mnie, to jedynie obraz mojej świadomości. Odbicie mnie samej. Oczywiście, że to co mnie dotyka, to jedno...Jednak to, co z tym zrobię, to już zupełnie co innego.
Złość, irytacja czy przygnębienie (wszystko czego doświadczam) to uczucia do siebie samej. Jeśli zareaguję irytacją, to mam ją w sobie. Jeśli ktoś mnie zasmuci, to ten smutek jest mój. Jeśli poczuję się czymś zdenerwowana, to taka jest jedynie moja świadomość. Dotknięta. Kiedyś. Gdzieś. Wcześniej...Złość rodzi złość. Wkurw rodzi wkurw. Strach rodzi lęk...Mam na zewnątrz, to co we mnie.
Czy też tak masz? Czy kiedy Twój mąż pije - nie przypomina Ci taty? Czy kiedy jesteś wiecznie zmęczona i masz wrażenie, że musisz sama dźwigać cały ciężar świata - nie widzisz swojej mamy? Czy kiepscy faceci, jakich spotykasz po to by ich ratować „przed czymś”, to nie samospełnienie Twojego zapotrzebowania na ratowanie kogokolwiek? Czy potrzeba ciągłej akceptacji innych - nie przypomina Ci Ciebie, sprzed lat żebrzącej o uwagę głupkowatych dzieciaków lub dorosłych?
Kiedyś widziałam otaczający mnie świat, jako miejsce okrutne. Dzisiaj wiem, że tak naprawdę widziałam jedynie własne wnętrze i swoje odbicie w lustrze. Patrzyłam i czułam ciężar kamieni, które nosiłam w swoim plecaku przez większość życia. Moje kamienie. Bo sama je stworzyłam. Choć przyczyny ich powstawania nie wynikały z mojej winy. Teraz na szczęście te przyczyny zostawiłam w przeszłości, bo wiem, że obwinianie innych, to wylewanie własnego poczucia winy przed sobą samym.
Może i dawałam ciała i nie radziłam sobie jak powinnam?! Co z tego, że byłam słaba i naiwna...że wiele razy zawiodłam?! Może nie byłam taka, jaką musiałam być...
Prawda jest taka, że to ktoś inny (pewnie równie nieświadomie) wrzucił mi to, w moją malutką, dziecięcą podświadomość...Ktoś inny obwiniał mnie swoim własnym poczuciem winy i wymagał, że będę czuć się podobnie kiepsko, jak on sam gdzieś wewnątrz siebie.Tak samo jest z ciągłym strachem, który czuję dzisiaj...a to przecież nic innego, jak lęk przed tym, co we mnie. Przed tym, co dostałam lub obawa, by nie zabrano mi tego, o czym marzyłam. Czego chciałam...Dawno temu. Jeśli kiedyś naprawdę się bałam, to mechanizm będzie działał podobnie i bać będę się nadal. Będę to widzieć bezustannie dokoła siebie. We wszystkim i w każdym.
Podobnie jest z ocenianiem ludzi. To tak, jakbyśmy oceniali siebie samych. Kiedy czujemy niską samoocenę i zapętlamy się raz za razem w porównywaniu się do innych. Mamy potrzebę bycia kimś lepszym, przez co patrzymy na resztę, jako na tych zepsutych i gorszych. Szukamy w nich rys. Wytykamy porażki i potknięcia. Po co? To proste. Po to, by oni poczuli się gorzej, a my lepiej.
Tak jak my sami czuliśmy się we wczesnych latach swojego życia, kiedy ktoś nieustannie porównywał nas do innych. Nie akceptował takim, jakim byłeś. A Ty żyłeś w rozpaczy i obiecałeś sobie, że „jak dorośniesz” będziesz dobry i nigdy nie potraktujesz w ten sposób drugiej osoby. A dzisiaj spójrz na siebie...Dziś Ty tą ocenę serwujesz innym. A tak naprawdę wciąż sobie samemu. Mam rację???Teraz „kiedy dorosłam” staram się nie oceniać. Jeśli czuję się oceniana, to taka jestem. Tak się czułam jeszcze zanim ten ktoś mnie ocenił. Jeśli ktoś mnie wkurwił, to ten wkurw już we mnie był.. Jeżeli kogoś lub coś uważam za toksynę, to jedynie własną toksyczność odczuwam.
I niestety, ale każdy toksyk zawsze będzie nam to pokazywał. A my z zaciekłością, będziemy starali się unikać takich ludzi. Będziemy uciekać przed nimi w zaparte...a w rzeczywistości będziemy uciekać przed samym sobą. I tracić kolejne szanse na to by zobaczyć, że to my sami podświadomie szukamy takich toksycznych ludzi. Po to, by wreszcie zrozumieć i spojrzeć w lustro. Zajrzeć do swojego wnętrza i pozbyć się całego tego brudu, by później iść już bez tego. Zrozumieć, że tacy ludzie nie są nam potrzebni i należy ich omijać.
Stosuję podobną
strategię, gdy coś wyprowadza mnie z równowagi lub cholernie
złości. Najpierw zadaję sobie pytanie: „Czy jesteś zła na daną
osobę lub sytuację, bo Cię wkurzyła? A może byłaś wściekła
wcześniej i szukasz teraz ujścia dla swoich emocji?”
Oczywiście nie możemy każdej sytuacji czy odczucia, jakiego doświadczamy w życiu sprowadzać do problemu w nas samych, ale w 90% przypadków tak jest. I nie chodzi o to by nadstawiać drugi policzek, gdy spadają na nas razy. Nie w tym rzecz, by pozwolić na siebie pluć i czekać aż ślina spłynie po naszej uśmiechniętej twarzy. Nieeee...nie o to.
Czasem trzeba postawić granice i kategorycznie powiedzieć stop. Czasami należy krzyknąć "spierdalaj”, a innym razem samemu "spierdolić". Ale nawet wtedy - warto mieć świadomość, że to, co nas spotkało nie wydarzyło się przypadkiem i że każde poczynione na nas nadużycie koniec końców pokazuje nam coś o nas samych. W rzeczy samej ucieczka od tego zawsze pomoże, ale tylko na chwilę. Bo jeżeli nie przepracujemy w sobie tego "nadużywatora" to przyciągniemy kolejnego. On będzie w każdym kacie, którego podświadomie poszukuje każda ofiara. Czyli tak naprawdę będzie w nas samych. Stawianie granic jest ważne, ale niestety to jedynie doraźne działanie. Nie znajdziemy na to leków przeciwbólowych, bo przyczyna tego bólu jest w nas. I to jest prawda najtrudniejsza do zaakceptowania...a cierpienie kończy się w miejscu, w którym nastąpi akceptacja tej prawidłowości. I tego Wam życzę..
Piękne, prawdziwe, choć bardzo smutne
OdpowiedzUsuń