NIEPEWNA, PĘKNIĘTA, PRAWDZIWA.
Jak cudownie jest mieć 43 lata
i patrzeć na siebie z miłością. Jak wspaniale wreszcie nie przejmować się tym, co myślą o Tobie inni i zamiast poklasku potrzebować jedynie własnej aprobaty.
Kiedyś nie lubiłam siebie...
To nie były tylko chwile słabości...To było
codzienne, ciche tło mojego życia...
Kiedyś nie lubiłam siebie...
To nie były tylko chwile słabości...To było
codzienne, ciche tło mojego życia...
Szept wewnętrznego krytyka, który przypominał mi, że jestem niewystarczająca. To byli ludzie wpędzający mnie w kompleksy uczypliwymi uwagami. To było ego wciąż i bez ustanku, porównujące się do innych...
W lustrze widziałam ciało, które trzeba było naprawić. W sercu - dziewczynkę, która wciąż błagała o uznanie. Potrzebowałam akceptacji innych jak powietrza. I byłam gotowa robić wszystko, by ją dostać - nawet jeśli oznaczało to zdradę samej siebie.
Długo myślałam, że to normalne. Że każda kobieta tak ma. Że miłość do siebie jest luksusem zarezerwowanym dla tych, które "coś osiągnęły". Nie wiedziałam wtedy, że miłość do siebie to nie nagroda - to fundament.
Długo myślałam, że to normalne. Że każda kobieta tak ma. Że miłość do siebie jest luksusem zarezerwowanym dla tych, które "coś osiągnęły". Nie wiedziałam wtedy, że miłość do siebie to nie nagroda - to fundament.
Wszystko zaczęło się zmieniać, kiedy moje serce zaczęło się budzić.
Nie umiem wskazać jednego momentu - to była raczej seria subtelnych poruszeń. Cichy płacz podczas medytacji. Dotyk dłoni na sercu. Słowa, które wypowiedziała inna kobieta, a które we mnie trafiły jak strzała: "Nie musisz zasługiwać na milość - Ty jestes milością"...
Zaczęłam zatrzymywać się przy sobie. Zadawać pytania, których wcześniej unikałam: - Czego tak naprawdę pragniesz? Dlaczego się ranisz? Dlaczego milczysz, kiedy ktoś przekracza
Twoje granice?
Nie było łatwo. Przychodził bunt, smutek, czasem gniew. Ale pierwszy raz w życiu nie odwracałam wzroku. Zamiast siebie opuszczać - zaczęłam siebie słuchać.
I wtedy przyszła empatia. Do siebie.
Zamiast krytyki pojawiło się współczucie.
Zamiast poganiania przyszła cierpliwość, a miejsce karania zastąpiła delikatność.
Zrozumiałam, że nie jestem słaba, bo czasem płaczę. Nie jestem "zbyt emocjonalna", bo coś mnie porusza. Uświadomiłam sobie, że moje granice są święte - i mam prawo je chronić. I że prawdziwa asertywność nie
jest walką, ale wyborem miłości do siebie.
Zamiast krytyki pojawiło się współczucie.
Zamiast poganiania przyszła cierpliwość, a miejsce karania zastąpiła delikatność.
Zrozumiałam, że nie jestem słaba, bo czasem płaczę. Nie jestem "zbyt emocjonalna", bo coś mnie porusza. Uświadomiłam sobie, że moje granice są święte - i mam prawo je chronić. I że prawdziwa asertywność nie
jest walką, ale wyborem miłości do siebie.
Dziś już siebie nie przepraszam za to, kim
jestem. Potrafię powiedzieć ,nie", bez poczucia winy. Potrafię powiedzieć "tak", kiedy czuję, że coś jest dobre dla mnie, nawet jeśli inni tego nie rozumieją.
Potrafię być dla siebie przyjaciółką.
I choć ta droga trwa - bo miłość do siebie to nie jednorazowy akt, ale codzienna decyzja - to dziś wiem jedno:
Warto.
Jeśli Ty też jesteś na tej ścieżce - nie poddawaj się. Nawet jeśli dziś nie potrafisz siebie kochać, spróbuj siebie nie opuszczać. To już początek....
Czasem największa rewolucja zaczyna się od prostego gestu - dłoni położonej na wlasnym sercu i słów: " Jestem tu. Dla Ciebie. Zawsze".
Dziękuję, że dzielisz się swoją drogą… szczerą, nieupiększoną, odważną. Pokochać siebie to przestać przepraszać za to, kim jestem…ja w wielu miejscach kocham siebie jeszcze warunkowo ale przecież jeszcze tu jestem 😚🩷
OdpowiedzUsuń❤️
Usuń